Strona:Jan Lam - Głowy do pozłoty Tom I.djvu/255

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

sobu, musiałem powtórzyć moją pierwszą rozmowę z Pomulskim, wraz z jej zakończeniem.
— Błazen! — zawołał rotmistrz, gdy się dowiedział, że Pomulski tak bez ceremonii, wobec nieznajomego, chełpił się, że się żeni z panną Starowolską. To oburzenie posłużyło mi Wielce do wybrnięcia z ambarasu, im bardziej bowiem gniewała rotmistrza impertynencya Pomulskiego, tem mniej mogła mu się wydać dziwną moja porywczość w tym wypadku.
— Doskonale, wybornie, pójdź, niech cię uściskam! — były słowa p. Starowolskiego, gdy dokończyłem relacyi. — Otóż widzisz: takich-to Pomulskich obawiam się, z powodu Józia. Obawiam się szulerów, nicponiów, sportsmanów i tym podobnych, a jest ich mnóstwo W stolicy, i zaraz się przyczepią do młodego człowieka, i świeżo przybyłego ze wsi!
Odetchnąłem, rotmistrz nie domyślił się niczego. Przyrzekłem mu, że się namyślę co do zmiany w planie moich studyów, że się poradzę z O. Makarym i za parę dni dam odpowiedź stanowczą.
Poradziłem się też w istocie, ale najpierw — nie O. Makarego. Miejscem narady były schody kamienne, które od balkonu prowadziły dwoma ramionami w ogród, łącząc się na dole W kilka stopni szerokich, ozdobionych dużemi kamiennemi urnami, W których kwitły przepyszne białe róże. Schody te i stopnie ocienione były gęstemi ścianami z dzikiego Winogradu, a po południu chłód i woń kwiatów aż zapraszały do siesty w tem miejscu. To też najczęściej o tej porze siadała tam p. Starowolska z córką, p. Starowolski kazał sobie wynosić tutaj swoją fajkę, a ja z Józiem, jeżeli nie byliśmy na jakiej konnej lub myśliwskiej wyprawie, przyłączaliśmy się do towarzystwa. Dzisiaj atoli p. Starowolska miała migrenę, rotmistrza najechała jakaś komisya, i zastaliśmy Elsię samą na zwykłym punkcie zbornym. Józio rozpoczął rozmowę o swoich projektach technicznych, ale wtem spostrzegł jastrzębia szybującego ponad gołębnikiem i poleciał po strzelbę, aby zgładzić ra-