Strona:Jan Lam - Głowy do pozłoty Tom I.djvu/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

opuściła sztandar czerwony, i buraki, jakoteż nasiona olejne, powierzone zostały i nadal opiece księcia Blagi.
Zapewne jeden tylko p. Klonowski domyślił się z czasem, kto tak nie w porę rozgłosił wiadomość o jego sejmiku. Wnoszę to ztąd, iż jakkolwiek okazywał się dla mnie bardzo wylanym w obecności księży profesorów i p. Starowolskiego, to już nie nalegał później nigdy, abym wakacye przepędzał w Hajworowie — przy odjeździe zaś do Ławrowa doleciały przypadkiem moich uszu urywki jakiejś filipiki, wygłoszonej najbardziej cierpkim głosem p. Klonowskiej, o „szpiegach w domu“. Zacna ta niewiasta czuła do mnie tak głęboką antypatyę, że nie przypominam sobie, by kiedy raczyła przemówić do mnie, albo przynajmniej uszczęśliwić mię jednem spojrzeniem. Tembardziej też czułem się zadowolonym, gdy mogłem święta i wakacye spędzać w Starej Woli.
Z Józiem Starowolskim, po powrocie do szkoły, zawiązywałem przyjaźń coraz ściślejszą, która wzrastała wraz z nami. O. Makary był mi ciągle więcej ojcem, matką i przyjacielem, niż profesorem i przełożonym — mogę nawet powiedzieć, że był mi właściwie matką, bo widział we mnie zawsze mnóstwo zalet, a nie widział nigdy żadnej wady. Gucio Klonowski rok tylko jeszcze został z nami w konwikcie; po upływie tego czasu pokazało się, iż absolutnie nie ma talentu do gerundiów, ojciec wziął go tedy do domu ina długo straciłem go z oczu. Nauki moje szły wybornie; po ukończeniu czwartej klasy, gdy p. Krutyło przeniósł się na teologię, a opiekun mój jakoś nie nadsyłał dalszej należytości za moje utrzymanie, mianowano mię „dyrektorem“ w konwikcie i powierzono mojej opiece, Oprócz Józia, dwóch jeszcze młodziutkich przyszłych właścicieli tabularnych. Tym sposobem zarabiałem już niby na chleb, który jadłem, ibyłem bardzo dumny z tego. Każde święta i wakacye spędzałem w Starej Woli; ojciec Józia nalegał na to niezmiernie i cieszył się z dobrych postępów w naukach, jakie robił Józio przy mojej pomocy — o czem mu zresztą prawdziwe cuda opowiadał O. Makary. Oczywiście, w miarę jak