Strona:Jan Lam - Głowy do pozłoty Tom I.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dorastaliśmy wieku młodzieńczego, mniej wojowaliśmy po ogrodzie i mniej tępiliśmy malin i truskawek — Elsia także wkrótce przestała nam służyć za dobosza, choć z pensyonatu W stolicy, gdzie umieszczono, przybywała zawsze W jednym czasie z nami do domu swoich rodziców. O rok wprawdzie młodsza odemnie i od Józia, była już prawie dorosłą panną, gdy my byliśmy jeszcze dorostkami, i w towarzystwie traktowała nas już nieco z góry, jak osoba skończona traktuje studentów. Swoją drogą, gdy ojciec pozwolił włożyć siodło damskie na pewnego, wcale bogobojnego kasztanka, i gdy „panna Elwira“ wyjechała konno w naszem towarzystwie, odzywała się w niej dawniejsza pustotaikasztanek wracał do stajni, spocony i obity, istna ofiara lojalnego swojego sposobu myślenia. Nadto, ścigała go jeszcze później przy herbacie najokropniejszą obmową inie dawała spokoju ojcu, aby jej pozwolił dosiadać Dżalmy, młodego ogiera, którego właśnie ujeżdżał pan Jakób. Nie umiem państwu Opowiedzieć, na jakie tortury narażało mię to wszystko — ambicya moja rosła bujniej, niż mój talent do ekwitacyi, i choć od biedy jeździłem już konno, radbym był właśnie mieć najmniej ognistego rumaka z całej stajni. Z kasztankiem równałem się jeszcze jako tako, ale z bolem serca przewidywałem chwilę, w której Elsia na Dżalmie ruszy naprzód z kopyta wraz z Józiem i p. Jakóbem, a ja na filozoficznym stępaku zostanę daleko w tyle poza tą trójką, istny Sanczo Pansa mojej własnej, donkiszotowskiej fantazyi...
Wszystkie te wycieczki do Starej Woli zawsze były mi nader przyjemne, ale dla mieszczucha i łacinnika, jak ja, wdrażanie się w życie „rycerskie i rolne“ nie było rzeczą łatwą. O ile czułem się pewnym siebie, gdy chodziło o logarytmy lub o teoryę wahadła, o tyle byłem dyletantem i partaczem we wszystkich szlachetnych kunsztach, stanowiących przyjemności wiejskiego życia. Gdy siedziałem na koniu, choć już nie pozwalałem mu tratować klombów i georginij, pan Jakób nazywał mię zawsze „księdzem kapelanem“, albo „panem doktorem“, opowiadał rozmaite facecye o tych „non-combattants“ i cytował figle, które im