Strona:Jan Lam - Dziwne karyery.djvu/152

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
ROZDZIAŁ VIII,


w którym okazuje się, jak mylna jest teorya przyrodników, że nic nie może powstać z niczego.


— Panie Stanisławie — rzekł pewnego razu dr. Mitręga do pana Wołodeckiego — czy zastanawiałeś się pan kiedy nad położeniem naszego ludu wiejskiego?
— I owszem, nie pracuje, nie oszczędza i traci jeden kawałek ziemi po drugim.
— Tak, ale jakież są środki zaradzenia tej niedoli?
— Hm, na razie nie widzę żadnych. Musi przyjść do tego, że będziemy mieli ogromnie liczny proletaryat wiej ski, wśród którego skrzętniejsi i rozumniejsi skupią w swem ręku większe obszary gruntów, a reszta z biedy nauczy się pracować i oszczędzać.
— Ależ lud nasz pracuje, pracuje w pocie czoła.
— Statystyka zaprzecza temu. Na takim obszarze, jaki zajmuje Milicya, w Anglii, we Francyi i w wielu innych krajach zaledwie trzecia część tych rąk, co u nas, zajmuje się uprawą roli, a jednak, chociaż ziemia u nas jest lepszą, produkcya nasza ani co do ilości, ani co do jakości nie staje na równi z produkcyą tamtych krajów.
Dr. Mitręga zamyślił się — odpowiedzi Stanisława nie miały bowiem nic wspólnego z planem, który miał w głowie. Zanucił więc jakąś melodyę, pobawił się trochę z Turpinem, kopnął go następnie nogą i odezwał się znowu:
— Wszystko to prawda, ale potrzeba ratować lud od lichwy.
— Ba, gdyby można!
— A dlaczegożby nie można?
— Bo lud, otrzymawszy pieniądze na mały procent i spłaciwszy żyda, zadłuży się znów u niego przy najbliższej sposobności, i zamiast jednego ciężaru, będzie miał dwa do dźwigania.