Strona:Jan Kasprowicz - Obraz poezji angielskiej T. 4.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Stawu, na jego od laski przemiany,
Jakgdyby czytał w nich, by w jakiej księdze.
I ja się w dziwnej śmiałości rozpędzę
I zwrócon k’niemu rzeknę, zuch nielada:
„Ten ranek snać wspaniały dzień nam zapowiada.“

Grzeczną odpowiedź dał mi człek wiekowy,
Spokojnie cedząc jedno drugie zdanie:
I ja dalszemi zapytam się słowy:
„Jakie zajęcie masz tu, drogi panie?
Nie są dla ciebie te puste przystanie“.
Zanim mi odrzekł, z żywych ócz orbity
Wytryśnie blask zdumienia, w łagodność spowity.

Słowa spokojnie płynęły mu z łona,
Ale jak gdyby w uroczystej składni,
Miara ich lotna, przecież rozważona,
Jakiej używać nie umieją żadni
Prości ludkowie, w słowach nieporadni,
Mowa poważna mężów szkockiej ziemi,
Co Boga i człowieka darzą służby swemi.

Prawił, że do tej przychodzi on wody
Zbierać pijawki, jako że jest stary
I niezamożny, jeno że przeszkody.
Ma w tem zajęciu, trudnem nie do wiary,
Tak te błotniste przemierza opary
Lecz dzięki Bogu, tak mu się to plecie,
Że jakieś utrzymanie ma stąd na tym świecie.

I stał ten człowiek ciągle przy mym boku,
Lecz już od zdania-m nie odróżniał zdania,