Strona:Jan Kasprowicz - Obraz poezji angielskiej T. 4.djvu/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wydały mi się jak szumy potoku,
A cała postać tak mi się wyłania
Jak gdyby ze snu, snać nie do poznania,
Lub jak wysłannik, co przyszedł zdaleka,
By dać mi upomnienie i siłę człowieka.

Wtem znów zabójcza wróciła mi trwoga
I ta nadzieja wciąż nienasycona,
Chłód, ból i ciężar i troska złowroga,
I, że niejeden wieszcz w niewoli kona.
Przerażon, z żądzą pociechy śród łona,
Ponawiam swoje pytanie: „Mów człecze,
Co robisz, jak się droga twego życia wlecze?“

A on z uśmiechem odpowie mi na to,
Że wciąż pijawki łowi w swej podróży,
Że jest zajęty niemi całe lato,
Że swemi stopy grzęźnie śród kałuży,
Aby ich szukać: Dawniej połów duży
Miałem ich zawsze, lecz od pewnej doby
Jak mogę, tak ich szukam na różne sposoby!

Gdy on to mówił, wszystko mnie poruszy,
Ta postać starca i te jego słowa;
Zdawało mi się, że okiem mej duszy
Widzę, jak milczkiem po bagnach się chowa,
Jak go wędrówka popędza wciąż nowa,
A gdy się myśl ma jedna z drugą sili,
On powie znów to samo po milczenia chwili.

Przecież niebawem, gdy skończył te sprawy,
Inne się rzeczy z tamtemi mieszały,