Strona:Jan Żyznowski - Z podglebia.djvu/93

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Nie! — jakby upuściła odpowiedź. — Co on zamierza robić? — zaniepokoiły się myśli.
— To dobrze! Proszę, niech pani siądzie!
Była posłuszna.
Klemens długo liczył pieniądze, poczem prosił Helenę, by sprawdziła.
— Zdaje mi się, że jest szesnaście tysięcy. O, to mnie naprawdę zmęczyło! — dodał, kładąc się.
— Dobrze, szesnaście! — powiedziała, składając ostatni banknot.
— Mamy zatem szesnaście tysięcy rubli. Ani za wiele, ani za mało.
Helena na to „mamy“ nie zwróciła uwagi, widząc z trudem zipiącego Klemensa, szczerze zatroskała się o niego. Na miejsce wstrętu oddawna spłynęła do serca miękkość współczucia.
— Niech pan zostawi to wszystko do jutra... Może pan zaśnie. Trzeba się postarać... Wygląda, jak...
— Zaraz, zaraz! Jeszcze chwilę! — odrzucił, na nowo przeliczając banknoty.
— Co, znowu pan liczy?
— A znowu! Ale oto już skończyłem.
— No i co, dobrze jest?
— Dobrze! Po ośm! Na połowę... służę pani, oto jej pieniądze!...
— Jakto ? — zdziwiła się.
— No tak! Te ośm tysięcy to przecież treść mojej obietnicy, którą pani raczyła się zainteresować i przyjąć...
— Mieliśmy przecież razem...
— Powolny sługa nie uchyla się woli pani, jeśli