Strona:Jan Żyznowski - Z podglebia.djvu/92

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

owej zależności nie był podobny do tej, od której starałem się panią uwolnić. Nie wiem, czy mnie pani dobrze rozumie?
— Sądzę, że tak!
— Otóż pragnę... zdaje mi się, że tak będzie lepiej, jeżeli sprawę naszego wyjazdu do Francji...
Mróz obłapił i pokurczył ciało Heleny.
— Zamienimy na sprawę jedynie pani wyjazdu — ciągnął wolno Klemens — wogóle nie mogę obecnie zrozumieć co mnie skłoniło do zamierzonego narzucenia pani swego towarzystwa w podróży do, jakże mam powiedzieć, do celu jej życia.
— Czy musi pan tak wszystko roztrząsać i przemyślać? — spytała nieco uspokojona.
— Powinienem. Pani Heleno — zwrócił się do niej, jakby znagła — tam obok szafy leży taka mała skórzana walizka, czy nie zechce pani podać mi jej.
— Ależ proszę, z przyjemnością.
— Dziękuję pani bardzo!
Klemens z trudem dźwignął się, by usiąść. Helena stała nieopodal łóżka. Zatrwożenie o zachwianą, teraz w jej pojęciu, pewność wyjazdu do Seweryna nie opuściło jej jeszcze zupełnie. Z uwagą patrzała na Klemensa, gdy otwierał kwadratową, skórzaną walizkę. Ku wielkiemu zdziwieniu zobaczyła na masie bezładnie leżących banknotów niby ciężkie przyciski dwa rewolwery: rosyjski, wojskowy Nagana i swój mały belgijski brauning.
— Niepotrzebny pani teraz, prawda ? — zapytał Klemens, rzucając na nią krótkie, badawcze spojrzenie i odkładając rewolwery na kołdrę.