Strona:Jan Żyznowski - Z podglebia.djvu/94

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wola jej, dla mnie zaś rozkaz, zczasem nie zmieni się i zastanie mnie przy życiu — pojadę za panią.
— Nie za mną, tylko ze mną! — poprawiła uprzejmie.
— Słucham.
— Pocóż więc ten podział nagły? Skąd?...
— Stąd, że nie wiem, jak długo jeszcze...
— Znowu zaczynamy bredzić!
— Jeśli długo, to względy innej natury każą mnie prosić panią o ten zaszczyt...
— Jakież to są te względy innej natury ? — zapytała ironizując.
— Te pobudzające panią do śmiechu...
— Powraca pan...
— Musiałem sobie siebie w pełni uprzytomnić, aby odpowiednio oprzytomnieć. Pani Heleno, doprawdy proszę szczerze o przyjęcie tej tylko nieco odmiennej formy istoty rzeczy zupełnie niezmienionej. Tak będzie łatwiej, szczerzej i bardziej rozumnie. No proszę ! — pocałował kilkakroć ręce Heleny. — O nic nigdy już prosić nie będę, przyrzekam, przysięgam! To jedno...
— Dobrze, ale niech mi pan wytłumaczy dlaczego, za co wreszcie? — pytała poprzez nurtującą ją chęć przyjęcia pieniędzy.
— Przecież to takie proste! — usiłował wyjaśnić to, czego sam sobie jeszcze nie wyjaśnił a co mu podszepnęło jakieś nagłe zgmatwanie się uczuć. — Pyta pani dlaczego? — dlatego, że, jak już powiedziałem, jest to faktyczna treść mojej obietnicy...
— A towarzystwo pana?