Strona:Jan Żyznowski - Z podglebia.djvu/78

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wania nastręczanego przez bliskie sąsiedztwo. Ona, pamiętna jego obietnicy, myślała o nim, jak o człowieku prawie że wszechmożnym, lękając się ustawicznie, by jakiś szczegół z jej zachowania nie zraził go, głównie jednak nie wpłynął na zmianę dosłownie życia, dającego przyrzeczenia. Czasu kilku tygodni ostatnich, zmuszona była taić każdy niemal swój krok. Wracając późno w noc, kilkakroć, by nie zbudzić Grudowskiego, zzuwała już na schodach obuwie i w pończochach wchodziła do siebie. Sądziła, że Klemens nic nie wie o prawdzie jej obecnego życia, do którego namówiła ją rozpacz i zmusił głód. On jednakże wiedział wszystko. Szczelina w drzwiach zdradzała najzupełniej tajemnicę Heleny, tak pilnie przez nią strzeżoną. Przepatrzył ją i prześwietlił nawskroś i do dna. Rozumiał każdy jej czyn, każdy poniekąd ruch. Zdawał sobie najdokładniej sprawę z tego, iż obiecując jej odszukać Seweryna, pokierował jej życiem, że wszystko, co się w niej dzieje, bierze początek i przyczynę ze źródła owej obietnicy.
Pewnego wieczoru Klemens, wnioskując z przygotowania Heleny, o jej zamiarach nocnej wycieczki, wtedy właśnie, gdy już była ubrana do wyjścia, zastukał do jej drzwi. Zmieszała się tak bardzo, że nie mogła odrazu odpowiedzieć i zezwolić sąsiadowi wejść do pokoju. Dopiero, gdy posłyszała kroki odchodzącego, wybiegła za nim i poprosiła go do siebie.
— Wychodzi pani, nie będę przeszkadzał! — udał Klemens wahanie, stając w progu.
— Nie, nie! Niech pan wejdzie, naprawdę nic pilnego, mogę się spóźnić...