Strona:Jan Żyznowski - Z podglebia.djvu/79

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Nie chciałbym, żeby z mojej winy... Mnie również nie przywiodło tu nic pilnego, na pewno tysiąc razy mniej ważnego i pilnego, niż to, co panią zmusza do wyjścia z domu. Najzwyklejsza chęć odwiedzenia sąsiadki.
— Jeśli tak, to... Niech pan patrzy: Zdejmuję kapelusz, palto i zostaję w domu.
— Dlaczego?
— Chcę panu dowieść, że niema dla mnie nic ważniejszego i przyjemniejszego nad pańską wizytę. Wierzy pan?
— Gotów jestem uwierzyć!
— Niechże więc pan siada i opowie, co pana skłoniło do tej dobrej myśli odwiedzenia mnie?
— Najpierw chęć miłego spędzenia wieczoru, pozatem namówienia pani do... — Klemens przerwał i zarzucił wzrok, jak sieć na twarz Heleny.
— Do? — spytała.
— Do łaskawego i dobrowolnego oddania się pod moją opiekę, jeśli pani woli, do zawarcia ze mną umowy, obarczającej zarówno mnie, jak i panią ciężkiemi obowiązkami.
— Mianowicie?
— Zaraz, zaraz! Przedewszystkiem kilka słów koniecznego wstępu. Indywiduum, które ma zaszczyt z panią rozmawiać, obciążone jest pewnym, zupełnie poważnym majątkiem. Ponieważ suma moich potrzeb, tak małych i ograniczonych, jak przestrzeń mego pokoju, nie jest i, przypuszczam, nie będzie w stanie poważnie zagrozić sumie posiadanych, przez