Strona:Jan Żyznowski - Z podglebia.djvu/64

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

jego własnej poduszki kolbę wielkiego rosyjskiego rewolweru.
— Panie! — zawołał pełnym głosem, tym razem chcąc ostatecznie wypróbować twardość snu nieznajomego.
Śpiący nie drgnął! Wówczas Klemens ruchem szybkim i zdecydowanym wyciągnął rewolwer z pod poduszki. Właśnie, gdy szukał dookoła siebie, jakiegoś tajemnego schowka dla t. zw. wojskowej, krótkiej broni palnej z obocznego pokoju Kosińskiej zaalarmowały słuch jego głośne i gniewne słowa Heleny.
— Proszę wyjść natychmiast, natychmiast! — następnie płacz, przechodzący w spazm tłumiony i bolesny.
Klemens, niby za połę marynarki pociągnięty, zachwiał się wstecz i usiadł na łóżku. Poprzez śpiącego, nie zwracając nań obecnie najmniejszej uwagi, przypatrzył w szparę w drzwiach do pokoju Kosińskiej. Zaledwie jednak zdołał pochwycić wzrokiem klęczącą, w pośrodku sąsiedniego pokoju, sylwetę mężczyzny, snać błagającego Helenę o trochę łaski, gdy odrzucił go ode drzwi krzyk zgoła nieoczekiwany i przeraźliwie ostry:
— Ahh! — po chwili zaś. — Cóż to za bydlę wali się na mnie? Aaa?
Klemens zdążył wsunąć aż dotychczas w ręce trzymany rewolwer do kieszeni spodni i spojrzeć w prawą stronę, skąd wparowywał mu się w ucho czyjś gorący, szybki oddech. Tuż przed oczyma zagadały do jego świadomości poruszeniem przeraźliwie mownem czarne poczochrane włosy, brwi gęste, mocno