Strona:Jan Żyznowski - Z podglebia.djvu/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
IV.

Klemens przywarł okiem do szpary. W przyległym pokoju toczyła się, niby stary wóz po bruku, rozmowa dwojga ludzi. Helena wystukiwała, szorstko i opryskliwie jednakie słowa upartego przeczenia:
— Nie!
— Dlaczego ? — dopominał się o przyczynę, nieustępliwy głos męski.
— Powtarzam panu, że tutaj nie!
— Przyjdzie kto?
— Ciszej!
— Czy ma ktoś przyjść? — powtórzył pytanie szeptem głos niski i ochrypły.
— Nikt nie przyjdzie, ale tutaj nie!
— Niechże pani choć powie dlaczego?...
— Dlaczego mnie pan drażni, dlaczego? — spytała naraz prawie ze łzami. — Ja wogóle już nie... Niech pan idzie!
— Ależ zupełnie...
— Nie, nie, ja już nie! — broniła się przed czemś Helena.
— Ja panią bardzo przepraszam... Pani jest taka dziwna... Niech mi pani pozwoli wytłumaczyć... Proszę panią... No proszę...