Strona:Jan Żyznowski - Z podglebia.djvu/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ust, gdzieś z przepaści serca, przez ściśnięte gardło dźwiękiem ostatnim, jak krew ciepłym, popłynęło imię kochanka...
Nagle posłyszała za sobą, zanim zdążyła wymówić najdroższe imię, jakby szept sykliwy całego pokoju: „Seweryn!“ Nie wierzyła uszom. Czyżby zwidział się wszystkim zmysłom głos, który jej jeszcze drżał w całej głowie? Nadsłuchała. Znowu posłyszała ten wyszept pokoju: „Seweryn!“ Zatrząsł nią dreszcz febryczny. Nie wiedząc zgoła, co czyni, zacisnęła palce dokoła rewolweru. Padł strzał. W rogu na dole wielkiego lustra wyświetliła się maleńka szczerba, od której rozchodziły się prawie do połowy czworokątu zwierciadła brylantowe promienie pęknięć. Trzeci raz posłyszała z bezwzględną wyrazistością: „Seweryn!“ Rewolwer wypadł z ręki. Napoły martwa pobiegła do drzwi. Otworzyła je z zamknięcia klucza! Gdy czwarty raz dopadło ją imię kochanka, opuściła ją wszystka przytomność. Zbrakło jej sił, by nacisnąć klamkę. Upadła całym ciężarem niemocnego, omdlałego ciała na podłogę.
Cichutko skrzypnęły zawiasy ostrożnie otwieranych drzwi.