Strona:Jan Żyznowski - Z podglebia.djvu/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
III.

Klemens Grudowski wnet opanował wzruszenie. Stwardniałym kawałkiem kitu zamknął światło w szczelinie drzwi, poczem — celem zważenia możliwych następstw wypadku, głównie strzału, który obił się o wszystkie drzwi, co najmniej czwartego piętra — położył się nawznak. Do warg przyczepił się, niewiadomo skąd, uśmiech zadowolenia. Uważne nadsłuchiwanie nie wyłapało z ciszy późnej nocy najlżejszego szmeru.
— Niemasz to jak sen sprawiedliwych! — pomyślał Klemens, narzucając na siebie ubranie. — Zawsze zazdrościłem żarłokom, opasom, prostytutkom, anemicznym dziewicom i urodzonym zbrodniarzom tych zdolności.
Zatrzymując się pod drzwiami pokoju Kosińskiej, jeszcze raz nadsłuchał. Ztyłu, zapewne od wezgłowia przerośniętej blondyny, z jakiejś szafki nocnej nadlatywało suche, głośne i monotonne cykcykanie budzika, poza tem nic nie mąciło tajemniczego spokoju nocy. Nacisnął klamkę. Drzwi ze stękiem i skrzypnięciem w zawiasach ustąpiły, lecz otwierane do wewnątrz pokoju wnet zatrzymały się, uderzając o jakąś przeszkodę. Nieopodal progu leżała wciąż jeszcze nie-