Strona:Jan Żyznowski - Z podglebia.djvu/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ność śmierci wyjawiła się zamyśleniu, jako jedyny dowód bezwiny. Dowód ten złoży w ręce czasu, który poprzez niezmierzone przestrzenie rozdzielenia zaniesie go do kochankowego serca.
Zaczęła odważać zrozumieniem dokładnem każde słowo listu. Nic teraz, gdy powzięła ostateczne postanowienie, nie mogło jej omamić. Przesuwając wyobraźnią dnie i miesiące różańca rozłąki, przelękła się bardziej, niż śmierci, owych pięciu lat — obszaru cierpienia, żadnem kochającem sercem nieogarniętego. Umysł jej podniósł niby trupa Seweryna, istotę wojny. Ułożył przed oczyma i widokiem najkrwawszym zdarł z nich wszelką mgłę ostatnich złud. Wnikał zkolei w najbardziej dotychczas zacienione szczegóły codzienności. Zewsząd, jako miłosierdzie jedyne, jako łaska, jako dowód bezgrzechu, jako miłosne porozumienie wmawiała się życiu śmierć.
Zresztą, czyniąc teraz to ostateczne rozrachowanie, Helena przekonała się, że nie było już dla niej życia, nawet wówczas, gdyby Seweryn do niej nie napisał. Nie miała przecież już żadnych do życia środków: ani, jak to mówią, materjalnych, ani poniekąd fizycznych.
Północ była już blisko, kiedy Helena, niby ze snu za długiego ocknięta, gotowała się pośpiesznie do sakramentu odpuszczenia winy najsroższych cierpień. Zaczęła z dawną starannością sprzątać w pokoju, gdzie panował zamarły nieład. W przypadkowem ułożeniu tu i owdzie spoczywały od dni, nawet od tygodni wielu szczegóły ubrania Heleny. Niektóre, zda się same, by oka nie razić, osunęły się w miejsce