Strona:Jan Żyznowski - Z podglebia.djvu/24

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

niby gorącym kompresem, czyjemś zaciekawieniem. Ściana zdaje się oddychać w ciągu tych kilku długich godzin oddechem krótkim i gorącym, lecz tamowanym tak, jak u człowieka, coś podsłuchującego lub podpatrującego. Uwaga moja znajduje się chwilami w stanie wielkiego skupienia i przesuwa się po ścianie, niby wzrok śledzący ledwie dostrzegalne zarazem ruchome na niej ślady. Melodja z Madame Butterfly, tęsknie wymruczana przez niski alt, zaległa jakowemś ciągiem rozbrzmieniem w moich uszach. Zdaje mi się, że każde moje poruszenie na postękującem łóżku jest wcale niedyskretną odpowiedzią na stłumione dźwięki wyśpiewanej melodji. Wogóle o dyskrecji nie może być mowy. Słuch pochwytuje i wczula się w znaczenie dźwięków, od których prawdziwy gentleman odwróciłby niezawodnie wszystkie swoje zmysły“.
„Ściana zależnie od chwili to stokrotnie zwiększa się, to kurczy się i ogranicza do przestrzeni, dokładnie odpowiadającej gorącym promieniom oddechu“.
„4 listopada. Trudno mi doprawdy spamiętać wszystkie wydarzenia dnia. Każde z nich było tak subtelne, tak niepostrzegalne, że tylko pewna ogólność wrażeń jest względnie możliwą do ujęcia i zamknięcia jej w słowach“.
„Ściana, pod którą spędziłem noc, zbudziła mnie punktualnie o ósmej godzinie. Westchnęła i jakby przeciągnęła się, oznajmiając mi początek dnia. Od tej chwili zaczęła się moja praca, miano-