Strona:Jan Żyznowski - Z podglebia.djvu/233

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

zwiedzieć, czy słyszała. Nie mógł odgadnąć, tedy spytał cicho:
— Słyszałaś?
— Co?
— Jak mnie ten chłopiec nazwał?
— Nie!
— Nie?!
— Nie! naprawdę nie słyszałam.
— Po imieniu! — rzucił z gorzkim uśmiechem, poczem zapytał zcicha i pokornie: — Może już pójdziemy?
— Jak chcesz, Sewuś, chodźmy.
— Chodźmy!
Pomogła mu wstać, włożyła rączkę laski w jego dłoń, ujęła mocno pod kikut obciętego ramienia i poprowadziła do domu.
Słońce zsunęło się już nisko, prawie na samą okrągłość grzbietu Wygwizdowa. Od sosen odwlokły się daleko wielkie cienie.
W otwartych drzwiach wychynął im na twarze z dusznego omrocza pokoju żar, przesycony jednym zapachem wspólności ich życia, utajonego we wszystkiej rzeczy i powietrzu. Helena po odprowadzeniu kochanka na jego zwykłe miejsce zamierzała pootwierać zamknięte okiennice i okna, lecz Seweryn powstrzymał ją prośbą, jak się jej wydało, niezmiernie miękką i tkliwą. Zdziwiła się, następnie zdziwiła się własnemu zdziwieniu, wróciła więc do kochanka i zaczęła całować mu ręce w jakowejś podzięce, nie wiedząc zgoła, za co mu dziękuje.
Przyszła do niego w owej chwili, jak fala ciepła,