Strona:Jan Żyznowski - Z podglebia.djvu/232

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

było duszno i parno. Trzy okna były okiennicami zasłonięte, jedno tylko, owe w drzwi kaplicy wpatrzone, otwarte było naoścież.
Helena i Seweryn zaraz po obiedzie wyszli na spacer, wdół, nad wywijający się wśród kęp leszczyny strumień dosyć szeroki, wartko niosący swoje czyste wody hen aż do rzeki.
Seweryn leżał nawznak, na piasku i nucił zapamiętane jeszcze z pierwszych czasów wojny piosenki francuskie. Helena leżała przy nim i przędła myśli, dzisiaj jasne, jak błękit. Nawiedziła ją od samego ranka dawna pogoda śnień czystych i płynnych. Seweryn również dnia tego był inny, był, jak dziecko posłuszne, nieświadomie za pieszczotą tęskniące i jakby przygotowane do niej oddawna.
— Dobrze nam? — spytała Helena Seweryna wraz i siebie pytając.
Nie zdążył odpowiedzieć. Posłyszeli z za krzaków idące głosy:
— Pietrek, tam pońdziem się kąpać, do ty syi.
— Tam ci, wis, w syi tera woda Antkowi Pająkowy po samom gardziel, ja nie póńdę.
— Ale pódź, to cię naucę po piesku.
— Po piesku to i ja potrafię, ale nie póńdę. Póńdę tylko obaczyć, ale się kąpał nie bede.
— Te, wis, tam nad syją lezy ten kulas z Wygwizdowa! — posłyszał Witan szept nieoczekiwanego odkrycia, następnie szelest odpychanych gałęzi i paniczną ucieczkę chłopców.
— Kulas z Wygwizdowa! — zagrzebał w pamięci przezwisko swoje i spojrzał w oczy Heleny, by się