Strona:Jan Żyznowski - Z podglebia.djvu/220

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Helena nie mogła ruszyć się z miejsca. Oczy miała zamknięte tak szczelnie, że słońce, wdzierające się do wnętrza pokoju i badające wszystką obecność chwili, nie mogło się zwiedzieć, czy oczy jej żyją jeszcze i czy żyć pragną.
Po długiej, długiej chwili odezwał się cichy, urywany głos Klemensa.
— Ja rozumiem pana... nam się tak wydaje... ja rozumiem... straszniejsza jest nasza bezsilność wobec śmierci, niżeli... Chciałbym, żeby doktór przyszedł...

Z trojga obecnych w owej chwili jedynie przytomny był Klemens Grudowski.