Strona:Jan Żyznowski - Z podglebia.djvu/219

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ka ledwo dostrzegalnie to kurczy się, to się rozpręża i że gotuje się do wysiłku ponad miarę wszystkich swoich sił. Zobaczyła, przerzuciwszy wzrok na Witana, ten sam w jego oczach dziwny, migotliwy błysk, który gdzieś kiedyś, w dawno już minionej przeszłości, widziała. Zatrwożyła się przeraźliwie. Podsunęła, a raczej podczołgała się do kochanka i chwyciła jego dłoń w swoje ręce. Witan, nie spuszczając wzroku z chorego gwałtownym ruchem wyrwał rękę. W tejże chwili kaszel podrzucił ciało Klemensa i zatrząsł niem. Seweryn odchylił się wtył. Wpatrzył się jeszcze przenikliwiej w twarz suchotnika. Spłynął cały w łzach w owo patrzenie, zachwiał się na nodze i protezie opartej o łóżko, zgrzytnął zawiasami szczęk i runął na Grudowskiego.
— Sew! Sew, na miłość boską! — krzyknęła Helena i zerwała się, by ściągnąć kochanka z piersi suchotnika targanej kaszlem.
Seweryn nie słyszał. Skręcił się na bok tak, że twarz miał naprzeciwko i blisko twarzy Klemensa. Wparł się patrzeniem w szeroko rozwarte oczy Grudowskiego, wytrzymał pewną chwilę, jęknął przeboleśnie i obłapił szeroką dłonią i rozczapierzonemi palcami gardło kaszlącego.
Grudowski zakrztusił się, wywalone z orbit oczy wraził w sam mózg Witana, wraz ostatnim wysiłkiem słabnących rąk uczepił się jego ręki, by ją odciągnąć. Dotknięcie wychudłych, bezsilnych palców suchotnika odrzuciło Witana wstecz, tak, że zwalił się z łóżka na podłogę z jękiem i jakimś straszliwym skowytem ranionego zwierza.