Strona:Jan Żyznowski - Z podglebia.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

decznie, spotykając na każdym kroku żywe dowody miłości wuja, trwał jednak ciągle w roli gościa, nie zaś prawnego dziedzica. Nie zmienił nic z trybu dawnego życia. Pamiętny na wyrok lekarzy: „Jeśli pan przeciągnie trzydziestkę, to odpadnie połowa niebezpieczeństwa“ — postanowił jeszcze rok, ten ostatni rok wytrwać i nie wychylać się poza ramy surowych nakazów doktora.
Zima w Miedzborzu nie otworzyła zwapnionych płuc Klemensa, nie zaniepokoiła myśli gorączką, kaszel ponocny nie zmącił ciszy wielkich i pustych komnat dworskich. Cicho, bez złowróżbnego szemrania spłynęły w minione miesiące zatrwożonego czekania.
Klemens Grudowski „przeciągnął trzydziestkę". Od dnia urodzin zdawało mu się, iż wparł się w życie, niby klin dębowy w szczapę sękatą, nieustępliwie zwartą. Wszystko dookoła, jeszcze doniedawna niepostrzegalne, wmawiało się oczom jego szczególną urodą. W perspektywie widzenia rósł i potężniał kształt nadziei, nic zgoła nie mający wspólnego z blademi cieniami nadziei, resztkami zamierających sił, wymierającemi w uzdrowisku w Szwajcarji.
Poprzez łagodne ciepło, ustępującej wiosny, zaczęły się, niby przez tkań przejrzystą, przesączać skwarne powiewy lata. Słońce zalało złotemi falami obszary pól. Klemens zaczął doznawać radosnego poczucia posiadania ziemi i władzy nad nią. Czuł się wspólnikiem i sprzymierzeńcem mocy najwyższych, wszystkiem kierujących. Cały jego systemat filozoficzny spomroczniał i wykoślawił się w obliczu jako-