Strona:Jan Żyznowski - Z podglebia.djvu/175

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

sine wargi, na tę głowę całą, straszliwem wejrzeniem urągającą Chrystusa ranom i cierpieniom, rozdzielonym na miljony serc człowieczych, wiernych, miękkich, maluczkich.
Uderzył wrzątek krwi w mózg, w czaszkę.
— Azali to człowiek przez świat cały zdradzony, sprzedany podstępnie wszystkim boleściom? Dlaczego? Iżby w samotności marł bez skargi usłyszanej sercem tych wszystkich ludzi, przez nią widzianych: radosnych, szczęśliwych. Sierżant! Chrystus! — w ciszy przepastnej zaziemnej supłały się oszalałe błyskawice myśli Heleny.
Witan widział wszystko. Skupiał się cały w wysiłku utrzymania spokoju i zatajenia jeszcze przez chwilę jedną prawdy o sobie. Czuwał. Wysączały się na wargi krople żółciowej goryczy, lecz krzepły w kątach ust niepokazane. Zamknął oczy.
Wówczas z owej ciszy przepastnej, zaziemnej wyświetlił się błogosławiący wszystkiemu cierpieniu dwojga promień jasny, niby wejrzenie pól śnieżnych w noc niemą, ciemną, zagłuchłą. Wyjawiła się świadomości z bezmiarów tęsknoty, z marzeń długo osamotnionego ciała, z śnień zmysłów wola oddania się boleści, wola radosna, jedyna. Zamilkła nagle niepokojąca mowa zuchwałych piersi, zacichł szept żebrzący gładkich, lubieżnych wgłębień u bioder, zamarła fala łonem miotająca, zastygł byt cały w sprężeniu się do udręki ponad wszelką wyobraźnię bolesnej — do rozkoszy niczem niewysłowionej.
Ranny podniósł prawą rękę. Na spotkanie wychudłej, drżącej dłoni nadbiegły usta Heleny. Do