Strona:Jan Żyznowski - Z podglebia.djvu/141

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ogólny. Pamięć cofnęła się wstecz i zaczęła pracowicie szperać w minionem. Tak! Przypomina sobie: w Warszawie na przedmieściu, tak... Podwórze domu, gdzie mieszkał Seweryn... była tam raz jeden. Pamięta. Brat Tomasz wskazał jej szereg niezmiernie małych okienek w budynku szczególnego pozoru.
— To nasze cele!
— Więc to już klasztor? — zdziwiła się.
— Tak, dom ludzi, którzy odeszli od świata.
Z wewnątrz drewnianego budynku wypadł na podwórze głos dzwonka.
— Muszę już iść! Proszę niech pani również idzie do domu.
W tejże chwili rozległ się znowu syk i świst następnie szum przeraźliwie głośny, jak od wodospadu.
W starej szopie trzasnęły podpory i skrzypnęły deski.
— Już, już! Za chwilę małą... Oho, znam ja to dobrze, znam! — chwalił się zakonnik najoczywiściej z lubą niecierpliwością, czekający na przyjście żywiołu. — Wszystko widać z mojego okna, wszystko słychać w mojej celi. A w nocy... ha... — zaśmiał się w głos.
Helena patrzyła ze zdziwieniem na brata Tomasza. Nie mogła zrozumieć jego radości. Lęk szczególny zajrzał jej w oczy. Niebo pociemniało. Po chwili zupełnej ciszy znowu wiatr nagły i jakby cienki zaświstał.
Parkan zatrząsł się. O deski szopy uderzyło kilkakroć, raz po razu, cielsko wielkie, niewidne, konwulsjami miotane.