Strona:Jan Żyznowski - Z podglebia.djvu/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

manie przepustki? Dotykała złożonych banknotów po raz pierwszy od owej nocy — ręce jej drżały. Dotychczas żyła tylko świadomością posiadania pieniędzy. W ciągu tych kilku dni odmawiała sobie wszystkiego, aby jeszcze godzinę, jeszcze dzień nie otwierać szuflady i nie widzieć tych, w jej mniemaniu dowodów winy w stosunku do Witana. Pojęcie grzechu względem kochanka i miłości opierała na poczuciu i chęci ułatwienia sobie życia. Gdyby ten zwitek szeleszczących papierów był zapłatą za najohydniejsze uprzyjemnianie czasu jakiemuś wstrętnemu rozpustnikowi nie doznałaby żadnych zgoła wyrzutów sumienia. Pieniądze otrzymane za nic dręczyły ją ponad wszelkie opowiedzenie.
— Niech wielmożna pani nie ostawia tak piniendzy w domu gołkiem, mało to złodziei!
— Kiedy nie wiem... nie mam gdzie włożyć... Może pan schowa? — ucieszyła ją ta myśl.
— Ja sie boje... Jeszcze się co stanie...
— Ależ głupstwo, niech pan weźmie i schowa w jaką bądź kieszeń. Oo! No proszę, wszystko jedno... no choćby tu!
— Może... Ja ich chyba w kamizelkie... Tylko ja się boje!...
— Ah! Mówię: niech pan bierze, to proszę brać!
Po południu tego samego dnia Helena jechała ze starym pachciarzem do Miedzborza. Usłużny Jankiel kupił jej, własnym pomysłem kierowany, kilka ostatnich dzienników. Czas drogi nieskończenie długi i bezbarwny zmusił ją do przeczytania dwóch pism, jak to mówią: „od deski do deski“. Od czasu zaniechani