Strona:Jan Żyznowski - Z podglebia.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dla mnie interesu i jeśli wielmożna pani da mi jakom odpowiedź.
— Odpowiedzi żadnej... Proszę powiedzieć panu Grudowskiemu, że może przyjadę.
— Wielmożna pani pozwoli sobie zauważyć, że tu nima żadny może. Albo zara, albo wcale. Przecie je wojna tera, wielmożna pani nie wi? Najlepi, jak jechać, to jechać dzisiaj. Jutro niewiadomo co się tamuj stać może? A jeszcze trza przecie przepuskie. Trza po niom zara....
— To może pójdziemy odrazu po tę przepustkę. Czy aby dadzą?
— Za co nimają dać? Pisarze mają nie na to ręce, żeby ino wciąż pisać. Darmo nie zrobią, wiadomo, urzędniki! Wielmożny pan miedzborski chyba bardzo chce, żeby wielmożna pani przyjechała — na zasadzie jakowegoś wspomnienia dodał Jankiel.
— Z czegóż to pan wnosi, że pan Grudowski chce, żebym przyjechała? — zapytała Helena.
— Z czego? Ja jego znam od maleńkości, ja wim! Un mi dał tyle pieniondze za tę drogę.
— To pan tu umyślnie do mnie?
— Nu, a do kogo, jak nie do wielmożny pani? Jabym tyż chciał, żeby pani dobrodzika pojechała... Zawsze we dwóch we drodze raźni jest... Nu co mam robić? — zapytał, widząc zamyślenie Heleny.
— Chodźmy po przepustkę!
Helena otworzyła szufladę i wyjęła z niej wszystkie pieniądze otrzymane od Klemensa. Zrazu nie wiedziała czy zabrać ze sobą całą sumę, czy też część tylko małą, potrzebną na kupno bielizny i podziękę za otrzy-