Strona:Jan Żyznowski - Z podglebia.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

niczem nie dająca się powstrzymać i przestraszyć wiosna zbliża się w całej swojej urodzie i blasku.
Nie pozwalając sobie na zadowolenie wielkiej chęci zupełnego „wygadania się“, o darowanie wszystkich win i trochę dobrej pamięci prosi sługa Pani najwierniejszy
Klemens Grudowski“.

Z przeczytanego pośpiesznie listu zostały w pamięci Heleny zdania, ściślej znaczenia ich, jakby wzajem sobie zaprzeczające. Owe przeczenie sobie wmawiał treści zwrotów nie sam właściwy sens ich, lecz stan Heleny, niezgoda wewnętrzna i rozbieżność myślowa. Wolałaby stokróć razy, żeby Klemens prośbę swoją powiedział wyraźnie, żeby nie omawiał ją zwątpieniem o jej przyjeździe.
— Jeśli wierzy, to czemuż lęka się? — myślała, dopowiadając do własnej chęci wyjazdu i zalęknienia, z powodu tej chęci, jego niepewność, chęć i tę narzucającą się jej jego wiarę w to, jak pisał, „nienapróżno“.
Wstała z łóżka i, nie zdając sobie sprawy dlaczego, poszła do pokoju Klemensa. Potrzebowała czyjejś namowy, jakby zezwolenia. Rozejrzała się dookoła siebie, poczem zaczęła się przyglądać bacznie meblom Gradowskiego. Męczyła ją ich niemowność, jakby niechęć pogardliwa. Wróciła do siebie. Gdy na skutek rozumowego zawahania się postanowiła nie jechać, kędyś, jakby poza granicami wszelkiej ważności, odezwała się myśl jedna, mówiąca o dziurach w pończochach i brakach w bieliźnie. Bezwiednie spojrzała na zegarek. Była godzina jedenasta.