Strona:Jan Żyznowski - Z podglebia.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

I cichość było widać nietykalną, zimną i odpychającą, choć wzrok raz wraz ściągającą ku sobie.
Świadomość posiadania wielkiej sumy pieniędzy, zgnębiała Helenę doreszty. Żadna dotychczasowa trudność codzienna nie wyjawiała się życiu. Wszystka potrzeba dnia, dawniej widziana przez nią jako trud lub upokorzenie konieczne do przetrwania czasu rozłąki, odpadła. Nie stało żadnego oparcia, żadnej z tych drobnych przeszkód, które zaścielają i skracają drogę tęsknoty. Zczasem wielu najsamotniejszych myśli Helena zalękła się, czy owe ośm tysięcy rubli dane jej przez Klemensa za nic, najzupełniej darmo, nie są z jego strony jakimś podstępem, który miał uoczywistnić jej zapomnienie o Sewerynie? Zaczęła badać siebie, wdzierać się wyobraźnią w stan obecny swych zmysłów i serca. Z przymkniętemi oczyma, wpośród nocy podawała, wyobrażeniem Seweryna dokładnem rozgrzane ciało niezapomnianej pieszczocie jego rąk, ust i spojrzeń. Przeżywała rozkoszną wspólność bytowania z nim zupełnie wyraźnie, niemal fizycznie. Wierzyła w miłość swoją. Utrwalała ją w wierze jeszcze bardziej nagła rozpacz zbudzonego ciała, wtedy, gdy wyobraźnia nie miała już mocy, a zła prawda rzucała się na nią z obelżywem urąganiem, budząc tęsknotę zgoła nie do wytrzymania. — A jednak? — torturowało ją zwątpienie i ciągle nastręczające się pytanie: — Dlaczego w pustce spozierającej na nią z każdego zakąta dwóch pokojów chciała, tak, chciałaby zobaczyć wielkie rozszerzone źrenice oczu Klemensa, słyszeć głośny jego oddech, głos jego, nawet kaszel, budzący ją w nocy? Dlaczego pragnie