Strona:Jan Łada - Na śmierć 1863.djvu/8

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z nim, jeżeli nie wesele, bo w tych czasach trudno o nie było, to przynajmniej chwilowe uspokojenie i zapomnienie o gniotących troskach.
Tym razem jednak wuj Ksawery posępny był, jak noc. Otworzył drzwi pocichu i zatrzymał się na progu, oglądając się w około.
— Kazi niema? — szepnął.
Panna Felicya podbiegła ku niemu przestraszona.
— Co się stało? — zawołała.
— Kazia nie wróciła? — powtórzył.
— Nie, jeszcze jej nie ma. Ale na miłość Boga, coś jest, pan coś wie? Mówże pan prędzej!
Przedpokój był wielki i ciemny, tylko mała lampka migotała w kącie. Przytuliłem się do ściany cichutko, nasłuchując i zapierając oddech w piersiach, żeby się nie zdradzić, że tu jestem i słyszę.
Wuj Ksawery milczał przez chwilę, jakby mu brakło oddechu, Wreszcie rękami rozwiódł i wyjęknął:
— Nieszczęście!
Panna Felicya chwyciła go za ramiona.
— Jezus Marya — krzyknęła — już?
Wuj pochylił się ku niej i powiedział coś stłumionym głosem, czego nie mogłem dosłyszeć. Odbiły się o moje uszy dwa razy tylko:
— Podpisany... Pojutrze...
Panna Felicya stała przez chwilę, jak skamieniała, zakrywszy twarz rękami.
— A ja nie wierzyłam, spodziewałam się —