Strona:Jan Łada - Na śmierć 1863.djvu/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szepnęła — a teraz... I nic już, żadnej rady, żadnego ratunku?
Wuj poruszy! głową.
— Czegóż się nie robiło? — rzekł powoli, bezdźwięcznym głosem. I tu, i w Petersburgu. Od czasu przecie, jak w jego sprawie zaszła ta nieszczęsna komplikacya, poruszyliśmy wszystkie sprężyny. Sam myślałem, że uda się — tymczasem...
— Biedna, biedna matka — szepnęła panna Felicya.
Stali teraz przy sobie, milcząc. W sąsiednim pokoju słychać było miarowy stukot ściennego zegara. W tej ciszy zrobiło mi się bardzo straszno i doznałem takiego uczucia, jakby tych dwoje ludzi nieruchomych i milczących, było parą ludzi umarłych. Chciało mi się płakać... ale się wstrzymałem z wielkim wysiłkiem.
Tymczasem wuj Ksawery zbliżył się do panny Felicyi tak, że ich głowy prawie się dotykały i zaczął jej coś mówić prędko i cicho. Nie mogłem nic prawie dosłyszeć. Tu i owdzie tylko jakieś pojedyńcze słowo dochodziło do mnie. Panna Felicya słuchała z gorączkowem zaciekawieniem.
— Więc jutro rano, prawda? — szepnęła. I księżna z pewnością?..
— Z wszelką pewnością... Tylko Kazia... żeby przedtem nie wiedziała... Wszystko od tego ostatniego kroku zawisło, a niechby siły nie dopisały... Niech więc nie wie...
— Któżby jej powiedział? — oburzyła się naraz panna Felicya. O to proszę być spokojnym; zresztą i tak nikt...