Przejdź do zawartości

Strona:Jan Łada - Antychryst.djvu/96

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Odprawiano je przecie pod bokiem Nerona!
— Ale jak dostać się?
— Sam będę przewodnikiem. Jutro rano przyjdę po panią.
Ona chciała coś odpowiedzieć, uczynić jakąś objekcję, ale już księdza nie było. Pomyślała chwilę i ruszyła ramionami.
— Ostatecznie co mi to szkodzi? — szepnęła. — Mnie te rzeczy pociągały zawsze, a w tem miejscu — to będzie istotnie coś niezwyczajnego!
Ksiądz zjawił się nazajutrz bardzo rano, kiedy wszystko spało prócz czyścicieli ulic i oficjalistów aprowizacji. Rozjaśniły mu się oczy, gdy ujrzał ją wychodzącą na jego spotkanie. Nie zamieniwszy słowa udali się na najbliższą stację samolotów i sami na statku pustym z powodu wczesnej pory udali się w stronę Budapesztu. Nie dojeżdżając miasta, zatrzymali się w pobliżu opustoszałego gmachu, zbudowanego na koszary, a obecnie zamieszkałego w części przez najbiedniejsze pospólstwo. W bramie czeladnik bednarski nabijał beczkę.
— Spokój! — szepnął ksiądz, przechodząc koło niego.
— Wiara — odrzucił równie cicho robotnik.
Minęli dziedziniec, w którym dawniej żołnierze odbywali musztrę, i weszli do długiego