Strona:Jan Łada - Antychryst.djvu/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chcąc skłonić do opuszczenia miasta — obozu i powrotu do Krakowa. Nie dała mu skończyć.
— Dlaczego chcesz przede mną zohydzić tego człowieka? — rzekła z wyrzutem. — On lepszy od was! Przyjął mnie, uzdrowił, stał mi się przyjacielem i bratem, choć nie chciałam zaprzeć się Chrystusa!
— Nie zaparłaś się usty, ale zapierasz się czynami! — odrzekł smutnie.
— Nie, bo jeśli Chrystus jest tym, jakim Go maluje Pismo, oni dwaj nie różnią się niczem od siebie i niesposób przeciwstawiać ich sobie. Jezus z Nazaretu i Juda Gesnareh — to jedna dusza w dwóch ciałach!
Ksiądz oczy podniósł w górę i zmilczał przez chwilę.
— Nie przekonam pani — rzekł wreszcie — On cię zahipnotyzował! Ale będę się za panią modlił: potrzebujesz tego!
Ona już nie słyszała. Pożegnała go skinieniem głowy i odeszła pośpiesznie. Nie mogła mu darować, że szkaluje mistrza. Ale on ją dopędził i rzucił jej szeptem, choć nie odwróciła się ku niemu:
— Zrób pani jedno! Bywałaś w Krakowie na naszych zebraniach, modliłaś się z nami: przybądź i tutaj na nabożeństwo! Jeden raz! A potem uczynisz, co zechcesz!
Odwróciła się ku niemu, zaciekawiona.
— Nabożeństwo? Tutaj? Pod bokiem Rabbiego?