Strona:Jan Łada - Antychryst.djvu/82

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

go rozgnieść w prochu. Nie chcesz mi oddać duszy twojej? Uzdrowię cię i tak!
Ale ona znów uczyniła gest przeczący.
— Wiem, panie, coś wczoraj uczynił z dziewczyną, nie chcącą odrzec się krzyża. Ja nie pójdę za jej przykładem. Pamiętaj o tem!
Gniew bladym wichrem przeleciał mu po twarzy, zaświecając posępne błyski w oczach. Wnet jednak zapanował nad sobą i stał jak przedtem pogodny i pełen powagi.
— Krzywdzisz mnie! — rzekł łagodnie. — Nie przewidywałem tego, co stanie się z ową uleczoną i nie zależało mi na tem. Patrz! — dodał, ogarniając przestrzeń szerokim ruchem ręki. — To wszystko moje dziś, a jutro moim będzie świat! I ty mniemasz, że mogłoby mi zależeć na jednej nikczemnej duszy z gminu, że mógłbym spekulować na zmianach w nastroju pierwszej lepszej dziewczyny, zjedzonej gruźlicą? Powtarzam ci: krzywdzisz mnie! A krzywdzisz dlatego, że mnie nie rozumiesz...
Zbliżył się do niej i nachylił nad jej głową tak, że czuła parzący jego oddech na twarzy.
— Słuchaj! Samotny jestem wśród tego tłumu niedorastającego mi do kolan. Mam miljony dusz ludzkich, posiądę ich miljard, tyle ile mieszkańców liczy ziemia. I cóż stąd? Z tych dusz maluczkich, powszednich żadna nie jest warta trudu zdobywania! Ale gdy napotkam na mej drodze jedną, wybraną, podnoszącą się ku mnie i dlatego właśnie nie chcącą czołgać