Strona:Jan Łada - Antychryst.djvu/315

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Powiedz mu, — odparł Gesnareh, zwróciwszy się do Roztockiego, — że go zwolnię bez odprzysiężenia. Niech mi jeno pokłon uczyni, by nie gorszyć ludu: zwykły dworski pokłon. Nic więcej!
— Miłosierdzie twoje jest bez granic, jako i potęga, boże wcielony! — zawołał Roztocki, korząc się w prochu, i podbiegł żywo ku Poratyńskiemu. Przez chwilę wiódł z nim ożywioną rozmowę, gestykulując i perswadując, poczem cofnął się zaperzony i siny, a Poratyński uderzył w Gesnareha stalowemi źrenicami i podniósłszy zwolna rękę okutą w żelazo, zrobił nią na czole i ramionach wielki znak krzyża.
Gesnareh wstrząsnął się cały.
— Na śmierć z tym śmiałkiem! — krzyknął.
A po chwili dodał:
— I niech ją czuje!
Wówczas zaczęła się scena straszliwa, jedna z tych, które stanowiły dla bywalców najwspanialszą atrakcję krwawych widowisk. Poratyńskiemu miażdżono po kolei ręce i nogi, przypiekając go równocześnie rozpalonem żelazem. Straszne te męki znosił z nadludzkim spokojem, nie wydając prawie jęku. Krwawe jego źrenice zwracały się od czasu do czasu ku ojcu Wincentemu, jakby szukając dźwigni dla zniesienia cierpień: wówczas kapłan podnosił dłoń obciążoną żelazem i błogosławił umierającemu. Coś jakby cień uśmiechu przesuwało się przez sine wargi męczennika,