Strona:Jan Łada - Antychryst.djvu/313

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

złocista i powódź jej blasków zalała całe wzgórze, sięgając po błonia, odbijając się o szare mury dawnego klasztoru i o świetliste nurty rzeki. Wielkie westchnienie wyrwało się z tysiąca piersi. Zastępy chrześcijan upadły na kolana, wyciągając w górę dłonie. Tłum obojętnych i ciekawych zakołysał się jak łan zboża, nie wydając głosu. A z ust starca poczęły płynąć wyrazy oderwane, rażące jak gromy. Wzywały one do wytrwania wiernych, wzywały pomsty bożej przeciw sprawcy wszystkiego zła, zapowiadały kres światu, wołały na sąd.
Ale słowa zamarły rychło na ustach męczennikowi. Kwaśniewski, drżąc z gniewu, rzucił rozkaz żołdakom. Dwóch z nich podbiegło do krzyża. Jeden przystawił śpiesznie drabinę, drugi wdrapał się po szczeblach i rozchyliwszy na piersiach koszulę z włosia, jaką starzec się okrywał, podniósł z zamachem nóż i pchnął nim w serce.
Przez szeregi chrześcijan przeleciał jęk i zamilkł. Bywalcy śmiertelnych widowisk odetchnęli pełną piersią: pierwszy akt dramatu dobiegł kresu. A blask, otaczający głowę starca, przyćmił się i zwolna zgasł.
Siwa głowa opuściła się na piersi bezwładnie i dusza Henocha odeszła w pokoju.
A wtedy wyprowadzono na podwyższenie trzech więźniów, stojących na przedzie. Starszy kat zwrócił się z niemem pytaniem do inspektora więzień. Kwaśniewski jednak nie dawał znaku rozpoczęcia drugiej części wido-