Strona:Jan Łada - Antychryst.djvu/312

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Zarzucić mu chustę na głowę i zakneblować usta! — krzyczał, jąkając się i pieniąc wściekłością.
Chusty nie było na podręczu, zerwano więc jednemu z policjantów płaszcz i zarzucono na głowę skazańcowi. Wówczas jednak zobaczono z fałdów i otworów płaszcza wydobywające się ogniste refleksy i płomyki, czyniące wrażenie o wiele dziwniejsze niż blask poprzedni. Więc wśród chrześcijan rozległo się donośniej niż przedtem wołanie, że to cud, podczas gdy grono dygnitarzy i bywalców starało się przekrzyczeć wołania te przekleństwami i oskarżeniem o oszustwo. Ale wielotysięczna tłuszcza, z początku biorąca udział w złorzeczeniach, milczała teraz, zdziwiona i jakby niespokojna.
Było to tak, jakby coś w pojęciach i wierzeniach tego tłumu załamało się nagle, jakby przed umysłami tych ludzi otwarł się nowy widnokrąg. Przed chwilą jeszcze tworzyli zwarty obóz: teraz stali na rozdrożu.
Tymczasem jednak oprawcy rozpięli starca na krzyżu i odstawiwszy drabinę, cofnęli się odeń.
Olbrzymie ciało Henocha zawisło na pogodnem tle wiosennego południa. Płaszcz żołnierski, okrywający głowę, tworzył na błękicie szarą, brudnawą plamę.
I nagle plama znikła. Wicher wstrząsnął kopcem i krzyżem, strącając płaszcz. Twarz męczennika ukazała się w blaskach słonecznych