Strona:Jan Łada - Antychryst.djvu/311

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

trzebowali słyszeć: dość im było patrzeć na sędziwe oblicze, opromienione nadziemską jasnością, by wiedzieć, co on im chciał rzec. Podniosły się też równocześnie, lecąc ku jego siwej głowie, dwa sprzeczne prądy okrzyków i wołań.
— Światło z nieba świeci odeń, jako słońce!
— Wracaj do Ojca, który cię przysłał!
— Błogosław nam, byśmy poszli twym śladem!
— Patrzcie, jako daje świadectwo prawdzie!
— Chwała jedynemu Bogu! Pomsta boża niech dosięgnie Antychrysta!
Ale z drugiej strony podnosiły się okrzyki oburzenia.
— Zasłonić mu tę twarz, by nie świeciła tak zuchwale!
— Zakneblować usta!
— Zabić co rychlej, by nie gorszył więcej!
— Zasłonić twarz! Zasłonić!!
Istotnie twarz patrjarchy promieniała coraz silniej. Stała się jakby drugiem słońcem i blaski szły od niej szeroko. Wśród chrześcijan słychać było rozlegające się coraz głośniej wołanie:
— Cud! Cud!
Kwaśniewski wysunął się naprzód, cały czerwony, trzęsąc się jak w konwulsjach.