Przejdź do zawartości

Strona:Jan Łada - Antychryst.djvu/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wiedź, kryjący się przed ogarami w najdalsze ostępy boru.
— To więc ja tak przestraszyłam profesora, że aż trzeba go było dostawiać tutaj przy pomocy domowej żandarmerji? — zaśmiała się panienka w różowej sukni.
— Przyzna pani, że jest to w duchu czasu — zauważył Strafford, ściskając jej rękę.
Parma Kalina zatrzepotała rączkami, sypiąc iskry z brylantowych pierścionków.
— Ani słowa o polityce! Nie zasnęłabym tej nocy! Śniłyby mi się okropne baby z dziećmi na ręku i głodni robotnicy w brudnych bluzach!
— Tak się pani brzydzi ubogimi i głodnymi?
Panienka zwróciła się do swej towarzyszki z miną rozkapryszonego dziecka.
— Powiedz mu, Edyto, żeby mnie nie kłuł tymi ohydnymi, biednymi i głodnymi! Papa mówi, że w najbliższej sesji senatu wniesie projekt zakazu dla tych brudasów włóczenia się po naszych dzielnicach i wstępu do publicznych parków!
Edyta Strafford poruszyła się gwałtownie.
— Sama nie wiesz, co pleciesz, Kalinko — zawołała, rzucając niespokojnym wzrokiem na brata. Nie zrozumiałaś pewnie ojca i robisz się gorszą niż jesteś, któż śmiałby do tylu udręczeń, jakie dziś znoszą biedacy, dodawać jeszcze niewolę, pozbawiać ich odrobiny świeżego powietrza po pracy?