Strona:Jan Łada - Antychryst.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Słuchaj! — rzekł. — Chcę ci zwierzyć jedną z tajemnic nie tylko moich, ale tego ducha wszechmocy i wszechpiękna, który mnie posłał. Zmusza mnie do tego twoja niewiara i małoduszny lęk, a osądź sama, jak cię miłuję i jak bardzo ci ufam, jeśli zamiast odtrącić cię od siebie, rozwieram przed tobą tajniki przeznaczeń...
Ujął jej rękę i podprowadził do stojącego w pobliżu krzesła, sam zaś zasiadł obok na wzniesionem o stopień siedzeniu.
— Wiesz już, z czem jestem posłań, ale nie wiesz, kim jestem i w jakich warunkach zszedłem na tę ziemię. Teraz będziesz wiedzieć wszystko. Słuchaj więc, bo Otchłań zwierzy ci swą tajemnicę!
Oczy jego wbiły się w przestrzeń, jakby szukając jakichś niedostępnych dla ludzkiego oka obrazów.
— Słuchaj! Bóg, władający wszechświatem, opanował go nie tylko mocą: opanował go także ofiarą! Oni ją nazwali życiodajną i była nią! Niedarmo krew mieszano niegdyś z cementem nowych gmachów i miast, by im zapewnić trwałość...
Więc i w tym rozstrzygającym boju, do którego gotuje się od wieków, Pan nasz chciał pójść śladem odwiecznego wroga. Zbiera na nią moc i gotuje ofiarę. Kto ma być tą ofiarą? Wróg stał się nią sam. Pan mój nie jest wolnym, jako tamten był: przykuty do otchłani, pozbawiony przysługującej wrogowi mocy, nie