Strona:Jan Łada - Antychryst.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

praw własności prywatnej na katedrze uniwersytetu w Cambridge. Wówczas to matka, Polka, wywiozła go do ojczyzny swojej wraz z malutką siostrzyczką, gdzie po latach objął w Krakowie taką samą katedrę, jaka ojcu jego dała sławę pierwszego ekonomisty w Anglii. Lecz teraz oto staje przeszkoda nie tak krwawa jak owa, która odebrała życie Sydnejowi Straffordowi, ale może jeszcze boleśniejsza. Wstępując w ślady ojca, zyskał już sobie rozgłos i uznanie. Młodzież tłoczyła się na jego wykładach, podnosząc jego imię jak sztandar; świat naukowy mimo młodego wieku liczył się z nim jak z pierwszorzędną powagą, i oto nagle padł grom. Zapatrywania jego były ściśle te same, za które komuniści ojca jego zawiedli na szafot: obecnie warstwy kierujące uznały zapatrywania te za niebezpieczne dla spokoju publicznego, bo zatrącające o socjalizm i rewolucję i postarały się o suspendowanie go. Henryk Strafford mówił sobie w tej chwili, że komuniści angielscy łaskawsi byli dla jego ojca, niż polscy zachowawcy dla niego.
Lekkie pukanie do drzwi rozbudziło go z zadumy. Obejrzał się: na progu stała jego siostra ze zwykłym swym łagodnym, napół macierzyńskim uśmiechem na ustach.
— Dobry wieczór, droga! Tak wcześnie wracasz z koncertu?
— Wcale nie tak wcześnie — odpada swym dźwięcznym, kontraltowym głosem. — Już po jedenastej!...