Przejdź do zawartości

Strona:Jan Łada - Antychryst.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

stwo otrzymają, którzy dotrwają wiernie aż do końca.
A koniec przyjdzie wnet potem, i będzie chwała Panu i pokój tym, którzy dotrwają!
Starzec umilkł, a zgromadzeni słuchali wciąż, czy ust raz jeszcze nie otworzy. Ale on znów padł na twarz i trwał w modlitwie. Zaczęto się więc rozchodzić.
Wyszła i Edyta. Za nią szedł ojciec Wincenty.
— I cóż? — spytał, gdy znaleźli się w dziedzińcu.
Wyciągnęła do niego rękę.
— Wspomóż mnie! — szepnęła błagalnym głosem. — Nie wiem, kto jest ten człowiek, który tu przybył z pustyni: czuję, że z Boga jest i pragnę iść za nim! Ale potrzeba mi oparcia, bom słaba i boję się, boję...
— Chrystus z tobą, siostro!
— Tak! Chciałabym trwać przy Chrystusie... Ale siła wielka ciągnie mnie w inną stronę... I ja nie potrafię oprzeć się jej! Otchłań ciągnie mnie, ojcze!
— Nie damy cię! Chceszli bez zwłoki pojednać się z Chrystusem i pokrzepić Jego Ciałem?
Zastanowiła się.
— Nie dziś... Wszak to po raz pierwszy... Muszę myśli zebrać, podnieść ducha....
— Strzeż się zwłoki! Wróg mocny!
— Więc jutro!
— Nie dziś?