Strona:James Fenimore Cooper - Ostatni Mohikanin.djvu/88

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

usuwając się śpiesznie, gdyż wzięli Gamuta za umysłowo chorego, a dzicy z zabobonnym lękiem traktują szaleńców, jako ulubieńców i wybrańców Manitu. Dźwięk pieśni doszedł wreszcie do uszu Magui, który szybko zbliżył się do Dawida, wydając okrzyk dzikiej radości, gdy obok śpiewaka ujrzał swoje niedawne branki. O nie chodziło mu przedewszystkiem i dla nich przeszukiwał całe pole tej straszliwej rzezi.
— Pójdź za mną — rzekł do Kory, kładąc na jej ramieniu rękę powalaną krwią, — wigwam huronów stoi dla ciebie otworem. Jest on lepszy, niż to miejsce.
— Precz łotrze — zawołała Kora, ze wstrętem odwracając się od zdrajcy. — Ta rzeź jest twoim dziełem.
Indjanin roześmiał się wzgardliwie na całe gardło, a potem rzekł, podsuwając jej pod oczy zakrwawioną rękę:
— Magua jest wielkim wodzem. — Czy teraz pójdzie czarnowłosa do jego wigwamu?
— Nigdy! Zabij mnie zaraz i dokonaj swego piekielnego dzieła, bo żywą nigdzie za tobą nie pójdę.
Przebiegły lis rozmyślał przez chwilę, a potem, porwał zemdloną Alicję i rzucił się z nią do lasu.
— Stój! — wołała Kora, biegnąc za dzikusem. — Stój, nędzniku, co chcesz uczynić z tem biednem dzieckiem?
Magua nie odpowiedział. Coraz szybszym krokiem