Strona:James Fenimore Cooper - Ostatni Mohikanin.djvu/87

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

du. Wycie tak straszne, jakgdyby pochodziło z samych piekieł, było odpowiedzią na jego okrzyk. Więcej niż dwa tysiące dzikich wyskoczyło z gąszczu leśnego i rzuciło się na tłum bezbronnych kobiet i dzieci. Śmierć w swojej najohydniejszej postaci zbierała obfite żniwo. Opór budził tylko tem większą wściekłość dzikich. Nawet zwłoki pomordowanych szarpano, przebijano dzidami i krajano nożami. Krew płynęła strumieniami, a niejeden czerwonoskóry oszalały jej widokiem, przypadł do ziemi i pił chciwie z tego okropnego strumienia.
Nieliczne oddziały straży tylnej próbowały zachować porządek i w zwartych szeregach bronić kobiet bagnetem, ale przewaga dzikich była tak wielka, że anglicy nie byli w stanie stawić dłuższego oporu.
Pułkownik Munro zrozumiał odrazu beznadziejność sytuacji i rzucił się w stronę obozu francuskiego, aby prosić Montcalma o pomoc.
Alicja i Kora, otoczone tłumem oszalałych ze strachu kobiet i dzieci, widziały ojca, przebiegającego obok nich; głosem rozpaczy wzywały ratunku, ale pułkownik nie słyszał ich.
Dawid Gamut pamiętał o swoich powinnościach i nie oddalił się od obu sióstr ani na krok. Potężnym głosem rozpoczął nagle śpiew psalmów.
Pobożne słowa pieśni słychać było mimo wrzasku, zgiełku i krzyków towarzyszących rzezi. Huroni, znajdujący się w pobliżu przerwali swą krwawą pracę,