Strona:James Fenimore Cooper - Ostatni Mohikanin.djvu/72

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

lej w kierunku fortu Williama. Po chwili Sokole Oko ze zdziwieniem zauważył brak Czingaszguka, lecz cichy jęk i łoskot padającego ciała wyjaśnił mu wkrótce wszystko. Wódz delawarów nie mógł spokojnie minąć ufnego wroga i teraz wracał z jego skalpem u pasa. Wydarzenie to zrobiło okropne wrażenie na majorze, który ze smutkiem myślał o wesołym, młodym żołnierzu.
— Znajdujemy się na terenie nieprzyjacielskich placówek — rzekł Sokole Oko szeptem. — Fort Williama musi leżeć zupełnio blisko. Przez łańcuch placówek udałoby się nam przebić, gdyby nie trzeba było zwracać uwagi na panie. Proponuję przeto, abyśmy się cofnęli ku górom na zachodzie, gdzie znam kryjówki, w których mogę zapewnić bezpieczeństwo wszystkim.
Propozycja strzelca została przyjęta bez dyskusji. Niebawem droga stała się bardzo uciążliwą. Kamienie i złomy skalne utrudniały posuwanie się naprzód, rozpadliny i doły uniemożliwiały marsz. Droga prowadziła coraz bardziej wzwyż i była coraz stromsza. Wędrowcy minęli gromadę karłowatych sosen i znaleźli się wreszcie na grzbiecie wyżyny płaskiej i skalistej, porosłej mchem. Jaśniejąca na wschodzie smuga wskazywała, że nadchodzi nowy dzień i wszystkie przedmioty zaczęły wynurzać się stopniowo z mroku, w którym dotychczas były pogrążone.
Strzelec wezwał panie, aby zsiadły z koni, a po-