Strona:James Fenimore Cooper - Ostatni Mohikanin.djvu/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Mohikanie czują zbliżanie się nieprzyjaciela — szepnął Sokole Oko, podnosząc się z ziemi. Teraz dźwignęła się z ziemi także wysoka postać Dawida Gamuta, który wydał okrzyk przerażenia.
— Wprowadź konie do wnętrza domu, Unkasie — ciągnął dalej strzelec — a wy, przyjaciele, schrońcie się do wnętrza domu. Chociaż jest bardzo stary, to jednak może posłużyć jako dora ochrona przed kulami. Nie chciałbym przelewać krwi w tem miejscu, ale jeśli zajdzie potrzeba, to trudna rada.
Usłuchano wskazówek strzelca i zaledwie wszyscy znaleźli się w ukryciu, gdy dały się słyszeć jakieś kroki i głosy nawołujących się ludzi. Niebawem w okolicy domu ukazały się ciemne postacie hurońskich wojowników. Przed starą budowlą, która w tej chwili oświetlona była światłem księżyca, zatrzymali się dwaj dzicy. Rozmawiając z sobą, wojownicy zbliżyli się niezdecydowanie ku blakhauzowi, a jeden z nich, stanąwszy na mogile, pochylił się nad nią, aby ją zbadać.
Sokole Oko przygotował swój nóż do ciosu i zniżył lufę strzelby przestrzegając majora, aby zachowywał się ostrożnie i swą zapalczywością nie zdradził ich obecności. Najlżejszy ruch koni musiałby zdradzić huronom obecność naszych wędrowców i niebezpieczeństwo wykrycia groziło w każdej chwili. Wtem jeden z wojowników powiedział półgłosem kilka słów do swego towarzysza i obaj oddalili się śpiesznie, oglądając się trwożnie, żali duchy zabitych nie