Strona:James Fenimore Cooper - Ostatni Mohikanin.djvu/69

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Major ofiarował się wartować, podczas gdy inni będą spoczywali, ale strzelec, który sam ułożył się w trawie dla spoczynku, wskazał gestem na Czingaszguka i rzekł:
— Oczy białego człowieka nie są dość bystre, aby mogły wartować w tych stronach. Wódz delwarów będzie naszym szyldwachem. Unkas odpoczywa już sobie na mogile poległych dawniej przeciwników, a nauczyciel śpiewu także ułożył się do snu. Niech pan idzie ich śladami.
Heyward usłuchał tego wezwania i usadowił się przed wejściem do blokhauzu opierając się plecami o ścianę. Pomimo uporu, z jakim postanawiał czuwać, sen zmógł go ostatecznie. Nie zdawał sobie nawet sprawy z tego jak długo spał, gdy zbudzony został dotknięciem czyjejś ręki.
— Kto to? — zawołał zerwawszy się major.
— Przyjaciel — odpowiedział Czingaszguk cicho — Księżyc świeci, odległość do fortu bladych twarzy daleka, huroni śpią, czas ruszyć w drogę.
— Dobrze, wodzu. Zbudź swoich przyjaciół i okiełzaj konie, a ja zbudzę panie.
— My już dawno nie śpimy, panie majorze — odezwał się srebrzysty głos Alicji z wnętrza blokhauzu. — Odpoczęłyśmy doskonale i pragniemy jak najszybciej ruszyć stąd.
Zanim jednak major zdołał odpowiedzieć, uwagę jego zwrócił cichy okrzyk Czingaszguka i czujna postawa Unkasa.