Strona:James Fenimore Cooper - Ostatni Mohikanin.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Wobec tego Przebiegły Lis pójdzie sobie swoją drogą — odpowiedział przewodnik, podnosząc z ziemi torbę — a blade twarze pozostaną ze swemi ziomkami.
— Kto sobie pójdzie? Kogo nazywasz Przebiegłym Lisem? — spytał zdziwiony major.
— Magua otrzymał tę nazwę od swoich ojców kanadyjskich —odpowiedział dziki z dumą. — Dzień i noc nie mają dla Przebiegłego Lisa żadnego znaczenia, jeśli go oczekuje pułkownik Munro.
— A co powiesz pułkownikowi, gdy cię spyta, gdzie pozostawiłeś jego córki?
— Magua da sobie radę. Ramię pułkownika jest za krótkie, aby go mogło dosięgnąć w puszczy.
— Munro przyrzekł ci podarunek — odpowiedział major, nie chcąc drażnić dzikiego — jeśli doprowadzisz jego córki do fortu. Siadaj przeto i posil się nieco, gdyż skoro tylko panie odpoczną, ruszamy dalej.
Przewodnik usiadł posłusznie, udając, że je, lecz twarz jego wyrażała skupioną uwagę. Major pod pozorem obejrzenia zapasów, które miał w torbie indjanin, nachylił się nad nim, usiłując schwycić jego rękę, lecz dziki skoczył nagle, wydając przeciągły okrzyk i znikł w krzakach. W tejże chwili obok oficera przebiegł Czingaszguk, dążąc śladami zbiega. Z przeciwnej strony ścieżki rozległo się wołanie Unkasa, poczem ciszę wieczorną przeszył strzał Sokolego Oka.