Strona:James Fenimore Cooper - Ostatni Mohikanin.djvu/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

stara się zająć go rozmową. Moi mohikanie będą mogli tem łatwiej go schwytać — zwrócił się strzelec do Dunkana. — Niech pan się zachowuje względem niego tak, jakgdyby pan uważał go za najlepszego swego przyjaciela, aby nie odczuł, że mu pan nie ufa.
Major miał wstręt dla tego rodzaju wybiegów. Zdawało się mu, że potrafi schwytać swego dzikiego przewodnika bez jakichkolwiek podstępów. Ale strzelec uśmiechnął się tylko z naiwności oficera.
— Cóż zdoła pan zrobić w takim gąszczu, siedząc na koniu i mając do czynienia z przebiegłym przeciwnikiem?
— No to nie będę siedział na koniu i zsiądę z niego.
— Czy wyobraża pan sobie, że dziki będzie czekał, aż pan uwolni drugą stopę ze strzemienia?
Słońce zaszło właśnie i noc zapadała szybko w gęstwinie puszczy. Niebezpieczeństwo stawało się z każdą chwilą groźniejsze i nie pozostało majorowi nic innego, jak tylko podporządkować się wskazówkom strzelca.
— Słońce zachodzi, Magua — zaczął rozmowę major, zatrzymując się przed przewodnikiem, który stał w jednem miejscu, wsparty o pień drzewa — a my nie jesteśmy bliżej fortu Williama, niż byliśmy dzisiaj rano. Zbłądziliśmy, ale na szczęście spotykamy tego oto strzelca, który w tej chwili rozmawia z nauczycielem śpiewu; chce on nas zaprowadzić na miejsce, w którem możemy spędzić noc bezpiecznie.