Strona:James Fenimore Cooper - Ostatni Mohikanin.djvu/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— To Lenapowie! — ozwało się dwadzieścia głosów z zapałem i zachwytem.
— Tak jest, to Lenni Lenapowie — przyświadczył Magua pochylając głowę z wyrazem udanej czci.
— Ale dlaczegóż miałbym ja, huron, pochodzący z lasów, opowiadać mądremu ludowi o dniach jego chwały? Dlaczego miałbym mówić mu o jego wielkości, jego sławie, jego szczęściu, o jego cierpieniu, klęskach i wreszcie o jego wielkiej niedoli? Zaliż niema śród Lenapów takiego, któryby wszystko to przeżył i wszystko żywo pamiętał? Skończyłem, ale uszy moje są otwarte.
Gdy mówca zamilkł, oczy wszystkich zwróciły się ku Tamenundowi, siedzącemu dotychczas bez ruchu i z oczyma zamkniętemi.
— Kto woła dzieci plemienia Lenapów? — zapytał cichym głosem starzec. — Kto mówi o czasach, których już niema?
— Wyandota mówi — odparł Magua — przyjaciel Tamenunda.
— Przyjaciel? — powtórzył starzec i zmarszczył brwi. — Zaliż mingowie są panami ziemi? W jaki sposób przybywa huron pomiędzy nas?
— Szuka sprawiedliwości. Jego jeńcy znajdują się u jego braci. Przybywa, aby zabrać, co do niego należy.
— Sprawiedliwość jest nakazana przez wielkiego Manitu — odparł mędrzec. — Dzieci moje niechaj