Strona:James Fenimore Cooper - Ostatni Mohikanin.djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

białym, z których każdy chciał uchodzić za Długą Strzelbę, dano do ręki nabitą broń, nakazując, aby ponad głowami zgromadzonych strzelali do celu, którym było naczynie gliniane, zawieszone o jakie siedemdziesiąt kroków od tego miejsca na gałęzi drzewa.
Heyward śmiał się sam z siebie, że oto zamierza współzawodniczyć z najsławniejszym strzelcem Ameryki, ale pamiętając o roli, jaką wziął dobrowolnie na siebie, bez wahania ujął za strzelbę, zmierzył bardzo starannie i wystrzelił. Kula utkwiła w pniu o kilka cali od naczynia. Strzał był oczywiście dobry i wzbudził podziw wśród indjan. Zkolei strzelił Sokole Oko, niedbale, jakby wcale nie celował. Naczynie rozleciało się w jednej chwili w drobne kawałki.
— To przypadek — zawołał Heyward. — Najlepszy strzelec nie trafia do celu bez starannego celowania.
— Przypadek, powiada pan? — zawołał strzelec, który uczuł się dotknięty uwagą majora. — Zapytaj się pan tego kłamliwego hurona, czy i on uważa to za przypadek. Niech pan patrzy panie majorze. Na jednem z drzew wisi naczynie do wody zrobione z wysuszonej dyni. Jeśli jesteś pan takim strzelcem, za jakiego chcesz uchodzić, to przestrzel to naczynie.
Małe naczynie do wody wisiało na drzewie oddalonem o jakie sto pięćdziesiąt kroków od miejsca, na którem stali strzelcy. Heyward celował tak sta-